Sport

Długo oczekiwany etap w Tatrach zakończony wielkim sukcesem

Opublikowane

w dniu

[lead]Tatry okazały się bardzo dużym wyzwaniem dla osiemnastu śmiałków, którzy postanowili przebiec przez 27 pasm górskich w dwa tygodnie. Nie zatrzymało to jednak biegaczy, którzy z sukcesem zakończyli szósty dzień Sztafety Górskiej 2019 „Grupa Azoty na Szczytach”.[/lead]

Szósty dzień zmagań rozpoczął się od Siwej Polany, gdzie dzień wcześniej dobiegli Kazimierz Kamola i Waldemar Brodacki. Tomasz Sikora i Kamil Michoń zaatakowali dwa szczyty, aby finalnie zakończyć odcinek Pod Wołowcem.

– Szósty dzień sztafety rozpoczęliśmy w Tarach. Bieg dla naszej pary wystartował na Siwej Polanie, aby udać się do Schroniska na Polanie Chochołowskiej i zaatakować szczyt Grześ, gdzie odkryły się przed nami Tarty Zachodnie oraz Tatry Wysokie. Granią przez Grzesia (1653 m) i Rakoń (1878 m) udaliśmy się Pod Wołowiec, aby przekazać zmianę Piotrowi Pawlińskiemu i Przemysławowi Rybakowi – powiedział Tomasz Sikora.

Drugi odcinek to już zmaganie się z czterema dwutysięcznikami oraz jednym szczytem mierzącym niecałe dwa tysiące metrów. Przemysław Rybak i Piotr Pawlińskich nie napotkali żadnych kłopotów i z sukcesem dotarli na Siwą Przełęcz, gdzie czekali na nich Radosław Gałamaga i Czesław Węglarz.

– Drugi odcinek dzisiejszego dnia był trudny z powodu długich, a także stromych podejść do zmian, jednak udało nam się zmienić Tomasza Sikorę i Kamila Michonia, którzy zakończyli ten etap Pod Wołowcem – przyznał Piotr Pawliński. Pokonaliśmy w sumie cztery dwutysięczniki, choć trasa sama w sobie była trudna z powodu wysokich gór, kamieni i stromych podejść oraz zejść. Granią Tatr dobiegliśmy do punktu zmiany na Siwej Przełęczy, a następnie udaliśmy się na Polanę Chochołowską.

Siwa Przełęcz-Chuda Przełączka to już etap, na którym stawili się Radosław Gałamaga oraz Czesław Węglarz, którzy pokonali ponad dwadzieścia dwa kilometry. Tak o swoim etapie mówił Radek: „Dzisiejszy odcinek rozpoczął się od udania się na Siwą Przełęcz i już samo podejście pod było bardzo trudne, czego powodem były duże przewyższenia.”

Ciemniak (2096 m. n.p.m.), Krzesanica (2122 m. n.p.m.), Małołączniak (2096 m. n.p.m.) oraz Kasprowy Wierch (1987 m. n.p.m.), to szczyty, z którymi na ostatniej porannej zmianie musieli się zmierzyć Dominika Niemiro i Wiesław Kotarski. Po ponad trzech godzinach para biegaczy pojawiła się na Kasprowym Wierchu.

Popołudniową zmianę rozpoczęła para Marek Łabuz i Robert Grajdura. Biegacze wystartowali z Kasprowego Wierchu, aby udać się w stronę Schroniska na Murowańcu, a następnie odwiedzili Czerwony Staw i Krzyżne. Swój bieg zakończyli w Dolinie Pięciu Stawów i przekazali pałeczkę aż czterem biegaczom: Mateuszowi Apiecionkowi, Zbigniewowi Kapuścińskiemu, Kazimierzowi Kamoli oraz Waldemarowi Brodackiemu.

– Przypadł nam odcinek, który mieliśmy okazję poznać na obozie, lecz tym razem przy o wiele lepszych warunkach. Z Polanicy Białczańskiej do Doliny Pięciu Stawów biegliśmy spokojnym tempem, ale zajęło nam to ponad dwie godziny – powiedział po swoim etapie Mateusz Apiecionek. Z Doliny Pięciu Stawów ruszyliśmy na Morskie Oko – pokonaliśmy etap około trzy razy szybciej niż na obozie. Był dosyć krótki, ponieważ liczył jedynie 3.8 km, ale razem z podejściami wyszło nam ponad 20 kilometrów. Na trasie spotkaliśmy mnóstwo ludzi, wszyscy byli bardzo mili i schodzili nam z drogi. W sumie przewyższenia sięgnęły 200 metrów, jednak 500 metrów to z kolei spadek, więc bardziej zbiegaliśmy, niż wbiegaliśmy.

Największym wyzwaniem tego dnia był atak na najwyższy szczyt Polski, czyli Rysy, które mierzą 2499 metrów nad poziomem morza po stronie Polskiej. Tej sztuki podjęło się trzech biegaczy: Dariusz Saniewski, Piotr Sterna oraz Grzegorz Czyż, którzy z sukcesem dotarli na wierzchołek szczytu, a następnie bezpiecznie, choć z przygodami powrócili do Czarnego Stawu i finalnie Morskiego Oka.

Atak na Rysy udany. Najwyższy szczyt Polski zdobyty przez trzech biegaczy sztafety

Szóstego dnia Sztafety Górskiej 2019 „Grupy Azoty na Szczytach” przed uczestnikami pojawiło się najtrudniejsze, lecz jednocześnie najbardziej ekscytujące wyzwanie, jakim było zdobycie najwyższego polskiego szczytu, jakim są Rysy.

Choć warunki pogodowe sprzyjały, tak zalegający nadal wysoko w górach śnieg, utrudnił dodatkowo i tak nie proste już zadanie. Niemniej jednak, po drobnych przygodach, trójka biegaczy – Dariusz Saniewski, Piotr Sterna i Grzegorz Czyż – uporała się z mozolnym etapem, aby finalnie stanąć na wysokości 2499 metrów n.p.m.

– Zakończyliśmy szósty dzień, który od samego rana był bardzo ekscytujący, ponieważ mieliśmy do zaliczenia najtrudniejszy etap naszej sztafety, czyli Tatry, a w tym Rysy – powiedział Dariusz Saniewski. Już o ósmej rano byliśmy na szlaku i biegliśmy na Morskie Oko razem z Piotrem oraz Grzegorzem. Wbiegliśmy tam w niecałe 50 minut, co było dobrą rozgrzewką. Następnie wspięliśmy się na Czarny Staw, a stamtąd udaliśmy się na Rysy. Już na Czarnym Stawie wiedzieliśmy, że będziemy mieć całe podejście w śniegu, ale dzięki uprzejmości naszego supportu, byliśmy zabezpieczeni w czekany i raki, które były bardzo pomocne i dzięki temu mogliśmy wrócić cali i zdrowi bez uszczerbku na zdrowiu. Podejście od Czarnego Stawu było dosyć solidne – śnieg częściowo był zmrożony, ale były też miejsca, gdzie wpadały nogi. Było także słychać jak płyną strumienie, co oznaczało, że śnieg topniał.”

– Pogoda podczas wchodzenia na Rysy była sprzyjająca, co m.in. można było zobaczyć po naszej opaleniźnie” – śmieje się Darek. Tradycyjnie nie uniknęliśmy małych pomyłek i musieliśmy krążyć po szczytach. Po cofnięciu się kilkaset metrów w dół, wchodziliśmy żlebem, co okazało się jedynym bezpiecznym zimowym wejściem, ale nie ukrywam, że dało nam to mocno w kość ponieważ zapadaliśmy się w śniegu. W kilku miejscach było dość niebezpiecznie, gdzie brakowało miejsca na wbicie czekana, który dzisiaj bardzo ułatwiał nam wejście i pomagał w zejściu. Za sprawą tej pomyłki byliśmy na trasie blisko dziewięć godzin, a na Rysy weszliśmy z półtoragodzinnym opóźnieniem. Na szczęście nie sprawdziły się prognozy pogody, które sugerowały, że o piętnastej miał padać deszcz i mogą pojawić się burze, ale deszcz spadł dopiero o godzinie siedemnastej, gdy byliśmy już na dole.”

Trudniejsze od samego wchodzenia okazało się zejście, gdzie na topniejącym śniegu bardzo łatwo było o wywrotkę i kontuzję.

– Kolejnym ciekawym etapem było schodzenie w dół” – kontynuował Dariusz Saniewski. Stwierdziliśmy, że zejdziemy starym szlakiem letnim, czyli po łańcuchach. Schodzenie było o wiele trudniejsze technicznie, bo w wielu miejscach nie dało się schodzić w rakach ze względu na brak śniegu. Ponieważ świeciło słońce, śnieg z rana był tam bardziej luźny i pomimo raków mogliśmy zjeżdżać z 10/15 metrów jak na nartach. Na szczęście zeszliśmy szczęśliwie i o godzinie siedemnastej zakończyliśmy wyprawę. Zmęczenie oczywiście jest, ale w pełni wyjdzie na pewno dopiero jutro.

Ze względu na charakter trasy oraz warunki panujące w górach, zawodnicy musieli podejść do tematu także „sprzętowo”, zwłaszcza, że Rysy od polskiej strony należą do bardzo wymagających wysokogórskich szlaków. Zaopatrzenie się w raki oraz czekany było zatem zupełnym obowiązkiem i dużym ratunkiem, o czym przekonał się na własnej skórze Piotr Sterna.

– W górach nie należy tylko patrzeć się na ślady i innych ludzi, ale rozglądać się dookoła, pójść szlakiem wyznaczonym, a nie tam, gdzie idą ludzie. W taki właśnie sposób, niestety, dołożyliśmy paręset metrów w górę na darmo – tłumaczył Piotr Sterna.

– Co do bezpieczeństwa zejścia – raki naprawdę się przydały, czekan także pomógł kilka razy. Przez sypki śnieg poślizgnąłem się i zjechałem na brzuchu, około 30/40 metrów. Czekan mnie wyhamował i na szczęście obyło się bez kontuzji.

Po zdobyciu Korony Polskich Gór, to nie koniec wyzwań podczas Sztafety Górskiej z udziałem pracowników Grupy Azoty. Przed biegaczami kolejne dni walki, podczas których będą mieli do pokonania następne szczyty aż do mety w Ustrzykach Dolnych.

Z Tatr w Gorce i Beskid Makowski. Biegacze pokonują kolejne kilometry na drodze do Ustrzyk Dolnych i Tarnowa

Tatry i atak na Rysy dały o sobie znać podczas szóstego dnia zmagań ze Sztafetą Górską 2019 „Grupa Azoty na Szczytach”. Biegacze nie dali jednak za wygraną i pokonali ponad sto pięćdziesiąt cztery kilometry z Palenicy Białczańskiej do Nowego Brzeska.

Tuż po godzinie szóstej rano Kazimierz Kamola i Waldemar Brodacki rozpoczęli siódmy dzień zmagań, ruszając z Palenicy Białczańskiej w stronę Bukowiny Tatrzańskiej i finalnie do Białki Tatrzańskiej, gdzie na swoją zmianę wybiegli Dariusz Saniewski i Mateusz Apiecionek.

Druga zmiana tego dnia pokonała nieco ponad szesnaście kilometrów, przebiegając przez Nową Białą, Łopuszną i kończąc w Zarębek Niżni, gdzie czekali już Robert Grajdura oraz Zbigniew Kapuściński, którzy tego dnia mieli zaatakować Turbacz o wysokości 1310 metrów nad poziomem morza.

– W dniu dzisiejszym jako jedyna para ze Zbyszkiem Kapuścińskim mieliśmy możliwość i przyjemność biec w terenie, a nie po asfalcie i zdobyć Turbacz – powiedział Robert Grajdura. Przepiękne widoki i dość sprzyjająca pogoda, mimo iż było gorąco, ale sporo ocienionych miejsc, więc nie doskwierało to aż tak bardzo. Widoki za to wynagradzały wszystko. Przebiegliśmy nieco ponad osiemnaście kilometrów i jesteśmy bardzo zadowoleni z dzisiejszego odcinka.

Na ostatni etap podczas porannej zmiany ruszyli Grzegorz Czyż i Marek Łabuz, którzy mieli do pokonania ponad dwadzieścia jeden kilometrów. Obaj uczestnicy nie kryli zadowolenia po przebiegnięciu swojego odcinka od miasta Konina do Przełęczy Wielkie Drogi.

– Siódmy dzień Sztafety Górskiej 2019 „Grupa Azoty na Szczytach” i trochę więcej asfaltu – przyznał Marek Łabuz. Do naszej zmiany wyruszyliśmy z miejscowości Konina, aby przebiec przez miasteczka: Niedźwiedź, Mszana Dolna, Kasina Wielka i zakończyć swój bieg na Przełęczy Wielkie Drogi. W sumie przebiegliśmy ponad dwadzieścia jeden kilometrów. Było szybko i dobrze.

Popołudniowa zmiana swój bój z trasą rozpoczęła od Przełęczy Wielkie Drogi, z której wystartowali Dominika Niemiro, Wiesław Kotarski oraz Tadeusz Skalski. Trójka biegaczy pokonała Przełęcz Jaworzyce, Szczyt Lubomir (904 m n.p.m.) w Paśmie Lubomira i Łysiny, Łysinę, Kudłacze, aby po ponad piętnastu kilometrach zameldować się w Porębie i przekazać zmianę Przemysławowi Rybakowi i Piotrowi Pawlińskiemu.

– Do naszego etapu, wraz z Wiesławem Kotarskim i Tadeuszem Skalskim, wyruszyliśmy z Przełęczy Wielkie Drogi i udaliśmy się w stronę najwyższego szczytu Beskidu Makowskiego – Lubomir. Następnie pobiegliśmy na Kudłacze, aby zakończyć nasz odcinek w Porębie – powiedziała Dominika Niemiro. Jeśli chodzi o warunki na trasie, dużą przeszkodą była temperatura, jednak nasz odcinek w większości wiódł przez tereny zalesione, więc ciepło aż tak nie przeszkadzało.

Wcześniej wspomniani Przemysław Rybak i Piotr Pawliński, mieli do pokonania dwadzieścia jeden kilometrów, po starcie z Poręby, przez Dobczyce do miejscowości Dziekanowice, gdzie zakończyli swoją drugą popołudniową zmianę.

Na przedostatni odcinek, siódmego dnia biegu, wyruszyli Czesław Węglarz oraz Radosław Gałamaga, którzy mieli do przebiegnięcia dwadzieścia dwa kilometry. Po starcie z Dziekanowic panowie udali się w stronę Wieliczki, aby zakończyć swój etap w Niepołomicach.

– Nasz etap dzisiejszego dnia rozpoczęliśmy w Dziekanowicach i po dwudziestu dwóch kilometrach dobiegliśmy do końca naszego odcinka, czyli miejscowości Niepołomice – powiedział Czesław Węglarz. Podobnie, jak większość ekip, nasz etap biegł po asfalcie, choć musieliśmy pokonać sporo wzniesień. Było ciężko, ponieważ zmęczenie daje o sobie znać, jednak udało nam się przebiec przez Wieliczkę, co było dużym plusem. Od startu naszej sztafety bardzo mocno doskwiera nam temperatura, ale wraz z Radosławem Gałamagą dajemy radę i się nie poddajemy.

Ostatni etap należał tymczasem do Tomasza Sikory i Kamila Michonia. Biegacze pokonali w sumie ponad dwadzieścia jeden kilometrów i zakończyli dzień w miejscowości Nowe Brzesko.

Podczas siódmego dnia zmagań uczestnicy Sztafety Górskiej „Grupa Azoty na Szczytach” pokonali ponad sto pięćdziesiąt cztery kilometry.

Góry Świętokrzyskie zaliczone. Kierunek Bieszczady
Ósmy dzień Sztafety Górskiej rozpoczęli Dariusz Saniewski i Mateusz Apiecionek, którzy wystartowali z miejscowości Nowe Brzesko, aby udać się w stronę Proszkowic i zakończyć swój odcinek w Kamieńczycach.

– Rozpoczęliśmy ósmy dzień sztafety i przywitała nas, jak zwykle, piękna pogoda, czego dowodem była temperatura, która o szóstej rano wynosiła siedemnaście stopni Celsjusza. Był to słoneczny dzień bez żadnych niespodzianek – powiedział Dariusz Saniewski. Jesteśmy dwa dni po Tatrach i zmęczenie na szczęście już powoli odpuszcza. W dniu dzisiejszym było czuć już luźniejsze nogi, więc mogliśmy się delikatnie rozpędzać. Jedynym mankamentem dnia były niestety całe odcinki po asfalcie, otwartym terenie, gdzie słońce nas dosyć mocno przypiekało. Po dzisiejszym dniu jesteśmy już bliżej celu, jakim są Ustrzyki Dolne.

Na drugi odcinek tego dnia wyruszyli Robert Grajdura i Zbigniew Kapuściński. Uczestnicy przebiegli przez miejscowość Kazimierza Wielka i skierowali się do Stawiszycy, gdzie na swoją zmianę czekali już Grzegorz Czyż i Marek Łabuz.

Biegacze na trzeciej zmianie pokonali niecałe dwadzieścia dwa kilometry, kończąc odcinek w Busku-Zdroju, a na trasę wybiegli Kazimierz Kamola i Waldemar Brodacki, którzy pokonali ponad dwadzieścia jeden kilometrów i zakończyli poranne bieganie w miejscowości Suchowola.

Suchowola, Szczecno, Borków, Daleszyce, to już miejscowości, przez które wiodła trasa Dominiki Niemiro i Wiesława Kotarskiego. Pomysłodawca sztafety i jedyna kobieta w osiemnasto-osobowym składzie, pokonali w sumie dwadzieścia dwa kilometry.

– Dzisiejszy etap był typowo uliczny, pagórkowaty i w Górach Świętokrzyskich pokonaliśmy dwadzieścia kilometrów – powiedział po swoim biegu Wiesław Kotarski. Doskwierała nam temperatura powietrza, która operowała około trzydziestego stopnia Celsjusza, jednak oceniamy nasz dzisiejszy etap jako pozytywny. W dniu jutrzejszym ponownie wybiegniemy na asfalt, aby wrócić w Beskidy, ale wszyscy w zdrowiu i myślę, że damy radę dokończyć tę sztafetę i dobiec do Ustrzyk Dolnych.

Na drugą popołudniową zmianę wyruszyli Przemysław Rybak i Piotr Pawliński, którzy zmienili Wiesława Kotarskiego i Dominikę Niemiro. Biegacze pokonali ponad czternaście kilometrów i dobiegli do Świętej Katarzyny.

– Nasz etap rozpoczęliśmy w Daleszycach, zmieniając Dominikę Niemiro i Wiesława Kotarskiego, a następnie udaliśmy się do miejscowości Górno, aby zakończyć w Świętej Katarzynie, po przebiegnięciu ponad czternastu kilometrów – powiedział Przemysław Rybak. Odcinek wiódł właściwie cały czas pod górę, ponieważ kierowaliśmy się w stronę Szczytu Łysica, na którą wbiegali Czesław Węglarz i Radosław Gałamaga. Było bardzo ciepło, a dodatkowym minusem był nagrzewający się asfalt, który potęgował uczucie gorąca.

Najciekawszy etap padł łupem Czesława Węglarza i Radosława Gałamagi, którzy musieli zmierzyć się ze Szczytem Łysica mierzącym 612 metrów nad poziomem morza. Trzecia zmiana przebiegła w sumie ponad dwadzieścia kilometrów.

– Etap rozpoczęliśmy w miejscowości Święta Katarzyna, a następnie udaliśmy się do Świętokrzyskiego Parku Narodowego i zdobyliśmy najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich, czyli Łysicę, która mierzy 612 metrów nad poziomem morza – powiedział Radosław Gałamaga. Po zdobyciu Łysicy wbiegliśmy na drugi pod względem wysokości wierzchołek – Łysą Górę, a cały odcinek zakończyliśmy po ponad dwudziestu kilometrach. Trasa przez Świętokrzyski Park Narodowy przepiękna, typowy cross i dobra na dwudziestokilometrowy trening.

Dziewiętnasto-kilometrowy etap do Rakowa pobiegli tymczasem Tomasz Sikora i Kamil Michoń, aby zakończyć dzień z sumą kilometrów wynoszącą pond sto sześćdziesiąt.

Z Gór Świętokrzyskich w Beskidy. Uczestnicy kontynuują walkę i zdobywają kolejne pasma górskie

Ponad trzysta kilometrów musieli pokonać uczestnicy Sztafety Górskiej 2019 „Grupa Azoty na Szczytach”, aby zaatakować Łysicę (612 m n.p.m.) w Górach Świętokrzyskich i powrócić w Beskidy, kontynuując zdobywanie dwudziestu siedmiu pasm górskich.

Tuż po pokonaniu Tatr, w poniedziałek zawodnicy wyruszyli w stronę Gór Świętokrzyskich i po pokonaniu około stu pięćdziesięciu kilometrów zdobyli Łysicę. We wtorek przed zawodnikami stanęło kolejne wyzwanie, a więc powrót do województwa małopolskiego drogami asfaltowymi w ciężkich warunkach atmosferycznych – palącym słońcu oraz wysokiej temperaturze powietrza, która miejscami przekraczała trzydzieści pięć stopni.

Poranna zmiana walkę rozpoczęła w Rakowie, gdzie Robert Grajdura i Zbigniew Kapuściński zmierzyli się z odcinkiem prawie dwudziestu czterech kilometrów, dobiegając do miejscowości Kargów.

Czoła trasie i ciężkim warunkom atmosferycznym stawili następnie Marek Łabuz i Grzegorz Czyż, którzy przez miejscowość Stopnica udali się do Solca-Zdrój, przekazując „pałeczkę” Waldemarowi Brodackiemu i Kazimierzowi Kamoli.

Na ostatnią zmianę wybiegli tym razem Mateusz Apiecionek i Dariusz Saniewski. Obaj uczestnicy pokonali ponad dwadzieścia jeden kilometrów z miejscowości Opatowiec, gdzie swój bieg zakończyła trzecia zmiana, i udali się do Jaksic, gdzie zakończyła się poranna walka z trasą.

– Dzisiejszy etap miał na celu przeniesienie się z Gór Świętokrzyskich do Beskidu Wyspowego, dlatego też całość porannej, jak i popołudniowej zmiany, biegaliśmy po asfaltowych drogach – powiedział Robert Grajdura. Cała trasa nie była przeszkodą, czego potwierdzeniem były niewielkie wzniesienia, natomiast ogromnym problemem był żar lejący się z nieba. Temperatura momentami dochodziła do trzydziestu pięciu stopni, dlatego musieliśmy skupić się na dobrym nawodnieniu i odpowiedniej obsłudze uczestników, aby nie brakowało im wody.

Popołudniowe odcinki rozpoczeli Wiesław Kotarski i Dominika Niemiro, którzy wystartowali z miejscowości Jaksice i udali się do Mikluszowic, gdzie czekali już Przemysław Rybak i Piotr Pawliński, mający do pokonania niecałe dwadzieścia kilometrów.

Trzecia zmiana przypadła Czesławowi Węglarzowi i Radosławowi Gałamadze. Para biegaczy pokonała trasę z miejscowości Nowa Wiśnicz i zakończyła bieg w Nowej Rybie, przekazując zmianę Tomaszowi Sikorze i Kamilowi Michoniowi, którzy mieli przed sobą ponad osiemnaście kilometrów.

– Chciałbym podkreślić rolę wszystkich uczestników sztafety w zdobyciu najwyższego szczytu Gór Świętokrzyskich – Łysicy – powiedział po ostatniej zmianie Tomasz Sikora. Pokonaliśmy w sumie ponad trzysta kilometrów drogami asfaltowymi, aby zdobyć jeden ze szczytów dwudziestu siedmiu pasm górskich. Mimo iż pogoda nam dopisywała, nie była naszym sprzymierzeńcem, ponieważ temperatura powietrza wynosiła ponad trzydzieści stopni. Jeszcze raz chciałbym podkreślić rolę wszystkich uczestników sztafety, którzy przyczynili się, aby pokonać te trzysta kilometrów. Dobiegliśmy do Beskidów, humory dopisują, a w środę Pieniny, część Gorców, Beskid Sądecki, a następnie Beskidem Niższym w Bieszczady i w piątek planujemy dobiec do Ustrzyk Dolnych” – dodał Tomasz.

Zawodnicy dziewiątego dnia Sztafety Górskiej 2019 „Grupa Azoty na Szczytach” pokonali prawie sto siedemdziesiąt kilometrów.

Cdn.

Na czasie

Exit mobile version