[lead]Tatry okazały się bardzo dużym wyzwaniem dla osiemnastu śmiałków, którzy postanowili przebiec przez 27 pasm górskich w dwa tygodnie. Nie zatrzymało to jednak biegaczy, którzy z sukcesem zakończyli szósty dzień Sztafety Górskiej 2019 „Grupa Azoty na Szczytach”.[/lead]
Szósty dzień zmagań rozpoczął się
od Siwej Polany, gdzie dzień wcześniej dobiegli Kazimierz Kamola i
Waldemar Brodacki. Tomasz Sikora i Kamil Michoń zaatakowali dwa
szczyty, aby finalnie zakończyć odcinek Pod Wołowcem.
– Szósty dzień sztafety rozpoczęliśmy
w Tarach. Bieg dla naszej pary wystartował na Siwej Polanie, aby
udać się do Schroniska na Polanie Chochołowskiej i zaatakować
szczyt Grześ, gdzie odkryły się przed nami Tarty Zachodnie oraz
Tatry Wysokie. Granią przez Grzesia (1653 m) i Rakoń (1878 m)
udaliśmy się Pod Wołowiec, aby przekazać zmianę Piotrowi
Pawlińskiemu i Przemysławowi Rybakowi – powiedział Tomasz Sikora.
Drugi odcinek to już zmaganie się z
czterema dwutysięcznikami oraz jednym szczytem mierzącym niecałe
dwa tysiące metrów. Przemysław Rybak i Piotr Pawlińskich nie
napotkali żadnych kłopotów i z sukcesem dotarli na Siwą Przełęcz,
gdzie czekali na nich Radosław Gałamaga i Czesław Węglarz.
– Drugi odcinek dzisiejszego dnia był
trudny z powodu długich, a także stromych podejść do zmian,
jednak udało nam się zmienić Tomasza Sikorę i Kamila Michonia,
którzy zakończyli ten etap Pod Wołowcem – przyznał Piotr
Pawliński. Pokonaliśmy w sumie cztery dwutysięczniki, choć trasa
sama w sobie była trudna z powodu wysokich gór, kamieni i stromych
podejść oraz zejść. Granią Tatr dobiegliśmy do punktu zmiany na
Siwej Przełęczy, a następnie udaliśmy się na Polanę
Chochołowską.
Siwa Przełęcz-Chuda Przełączka to
już etap, na którym stawili się Radosław Gałamaga oraz Czesław
Węglarz, którzy pokonali ponad dwadzieścia dwa kilometry. Tak o
swoim etapie mówił Radek: „Dzisiejszy odcinek rozpoczął się
od udania się na Siwą Przełęcz i już samo podejście pod było
bardzo trudne, czego powodem były duże przewyższenia.”
Ciemniak (2096 m. n.p.m.), Krzesanica
(2122 m. n.p.m.), Małołączniak (2096 m. n.p.m.) oraz Kasprowy
Wierch (1987 m. n.p.m.), to szczyty, z którymi na ostatniej porannej
zmianie musieli się zmierzyć Dominika Niemiro i Wiesław Kotarski.
Po ponad trzech godzinach para biegaczy pojawiła się na Kasprowym
Wierchu.
Popołudniową zmianę rozpoczęła
para Marek Łabuz i Robert Grajdura. Biegacze wystartowali z
Kasprowego Wierchu, aby udać się w stronę Schroniska na Murowańcu,
a następnie odwiedzili Czerwony Staw i Krzyżne. Swój bieg
zakończyli w Dolinie Pięciu Stawów i przekazali pałeczkę aż
czterem biegaczom: Mateuszowi Apiecionkowi, Zbigniewowi
Kapuścińskiemu, Kazimierzowi Kamoli oraz Waldemarowi Brodackiemu.
– Przypadł nam odcinek, który
mieliśmy okazję poznać na obozie, lecz tym razem przy o wiele
lepszych warunkach. Z Polanicy Białczańskiej do Doliny Pięciu
Stawów biegliśmy spokojnym tempem, ale zajęło nam to ponad dwie
godziny – powiedział po swoim etapie Mateusz Apiecionek. Z Doliny
Pięciu Stawów ruszyliśmy na Morskie Oko – pokonaliśmy etap około
trzy razy szybciej niż na obozie. Był dosyć krótki, ponieważ
liczył jedynie 3.8 km, ale razem z podejściami wyszło nam ponad 20
kilometrów. Na trasie spotkaliśmy mnóstwo ludzi, wszyscy byli
bardzo mili i schodzili nam z drogi. W sumie przewyższenia sięgnęły
200 metrów, jednak 500 metrów to z kolei spadek, więc bardziej
zbiegaliśmy, niż wbiegaliśmy.
Największym wyzwaniem tego dnia był
atak na najwyższy szczyt Polski, czyli Rysy, które mierzą 2499
metrów nad poziomem morza po stronie Polskiej. Tej sztuki podjęło
się trzech biegaczy: Dariusz Saniewski, Piotr Sterna oraz Grzegorz
Czyż, którzy z sukcesem dotarli na wierzchołek szczytu, a
następnie bezpiecznie, choć z przygodami powrócili do Czarnego
Stawu i finalnie Morskiego Oka.
Atak na Rysy udany. Najwyższy szczyt
Polski zdobyty przez trzech biegaczy sztafety
Szóstego dnia Sztafety Górskiej 2019
„Grupy Azoty na Szczytach” przed uczestnikami pojawiło się
najtrudniejsze, lecz jednocześnie najbardziej ekscytujące wyzwanie,
jakim było zdobycie najwyższego polskiego szczytu, jakim są Rysy.
Choć warunki pogodowe sprzyjały, tak
zalegający nadal wysoko w górach śnieg, utrudnił dodatkowo i tak
nie proste już zadanie. Niemniej jednak, po drobnych przygodach,
trójka biegaczy – Dariusz Saniewski, Piotr Sterna i Grzegorz Czyż –
uporała się z mozolnym etapem, aby finalnie stanąć na wysokości
2499 metrów n.p.m.
– Zakończyliśmy szósty dzień, który
od samego rana był bardzo ekscytujący, ponieważ mieliśmy do
zaliczenia najtrudniejszy etap naszej sztafety, czyli Tatry, a w tym
Rysy – powiedział Dariusz Saniewski. Już o ósmej rano byliśmy na
szlaku i biegliśmy na Morskie Oko razem z Piotrem oraz Grzegorzem.
Wbiegliśmy tam w niecałe 50 minut, co było dobrą rozgrzewką.
Następnie wspięliśmy się na Czarny Staw, a stamtąd udaliśmy się
na Rysy. Już na Czarnym Stawie wiedzieliśmy, że będziemy mieć
całe podejście w śniegu, ale dzięki uprzejmości naszego
supportu, byliśmy zabezpieczeni w czekany i raki, które były
bardzo pomocne i dzięki temu mogliśmy wrócić cali i zdrowi bez
uszczerbku na zdrowiu. Podejście od Czarnego Stawu było dosyć
solidne – śnieg częściowo był zmrożony, ale były też miejsca,
gdzie wpadały nogi. Było także słychać jak płyną strumienie,
co oznaczało, że śnieg topniał.”
– Pogoda podczas wchodzenia na Rysy
była sprzyjająca, co m.in. można było zobaczyć po naszej
opaleniźnie” – śmieje się Darek. Tradycyjnie nie uniknęliśmy
małych pomyłek i musieliśmy krążyć po szczytach. Po cofnięciu
się kilkaset metrów w dół, wchodziliśmy żlebem, co okazało się
jedynym bezpiecznym zimowym wejściem, ale nie ukrywam, że dało nam
to mocno w kość ponieważ zapadaliśmy się w śniegu. W kilku
miejscach było dość niebezpiecznie, gdzie brakowało miejsca na
wbicie czekana, który dzisiaj bardzo ułatwiał nam wejście i
pomagał w zejściu. Za sprawą tej pomyłki byliśmy na trasie
blisko dziewięć godzin, a na Rysy weszliśmy z półtoragodzinnym
opóźnieniem. Na szczęście nie sprawdziły się prognozy pogody,
które sugerowały, że o piętnastej miał padać deszcz i mogą
pojawić się burze, ale deszcz spadł dopiero o godzinie
siedemnastej, gdy byliśmy już na dole.”
Trudniejsze od samego wchodzenia
okazało się zejście, gdzie na topniejącym śniegu bardzo łatwo
było o wywrotkę i kontuzję.
– Kolejnym ciekawym etapem było
schodzenie w dół” – kontynuował Dariusz Saniewski.
Stwierdziliśmy, że zejdziemy starym szlakiem letnim, czyli po
łańcuchach. Schodzenie było o wiele trudniejsze technicznie, bo w
wielu miejscach nie dało się schodzić w rakach ze względu na brak
śniegu. Ponieważ świeciło słońce, śnieg z rana był tam
bardziej luźny i pomimo raków mogliśmy zjeżdżać z 10/15 metrów
jak na nartach. Na szczęście zeszliśmy szczęśliwie i o godzinie
siedemnastej zakończyliśmy wyprawę. Zmęczenie oczywiście jest,
ale w pełni wyjdzie na pewno dopiero jutro.
Ze względu na charakter trasy oraz
warunki panujące w górach, zawodnicy musieli podejść do tematu
także „sprzętowo”, zwłaszcza, że Rysy od polskiej
strony należą do bardzo wymagających wysokogórskich szlaków.
Zaopatrzenie się w raki oraz czekany było zatem zupełnym
obowiązkiem i dużym ratunkiem, o czym przekonał się na własnej
skórze Piotr Sterna.
– W górach nie należy tylko patrzeć
się na ślady i innych ludzi, ale rozglądać się dookoła, pójść
szlakiem wyznaczonym, a nie tam, gdzie idą ludzie. W taki właśnie
sposób, niestety, dołożyliśmy paręset metrów w górę na darmo
– tłumaczył Piotr Sterna.
– Co do bezpieczeństwa zejścia – raki
naprawdę się przydały, czekan także pomógł kilka razy. Przez
sypki śnieg poślizgnąłem się i zjechałem na brzuchu, około
30/40 metrów. Czekan mnie wyhamował i na szczęście obyło się
bez kontuzji.
Po zdobyciu Korony Polskich Gór, to
nie koniec wyzwań podczas Sztafety Górskiej z udziałem pracowników
Grupy Azoty. Przed biegaczami kolejne dni walki, podczas których
będą mieli do pokonania następne szczyty aż do mety w Ustrzykach
Dolnych.
Z Tatr w Gorce i Beskid Makowski.
Biegacze pokonują kolejne kilometry na drodze do Ustrzyk Dolnych i
Tarnowa
Tatry i atak na Rysy dały o sobie znać
podczas szóstego dnia zmagań ze Sztafetą Górską 2019 „Grupa
Azoty na Szczytach”. Biegacze nie dali jednak za wygraną i
pokonali ponad sto pięćdziesiąt cztery kilometry z Palenicy
Białczańskiej do Nowego Brzeska.
Tuż po godzinie szóstej rano
Kazimierz Kamola i Waldemar Brodacki rozpoczęli siódmy dzień
zmagań, ruszając z Palenicy Białczańskiej w stronę Bukowiny
Tatrzańskiej i finalnie do Białki Tatrzańskiej, gdzie na swoją
zmianę wybiegli Dariusz Saniewski i Mateusz Apiecionek.
Druga zmiana tego dnia pokonała nieco
ponad szesnaście kilometrów, przebiegając przez Nową Białą,
Łopuszną i kończąc w Zarębek Niżni, gdzie czekali już Robert
Grajdura oraz Zbigniew Kapuściński, którzy tego dnia mieli
zaatakować Turbacz o wysokości 1310 metrów nad poziomem morza.
– W dniu dzisiejszym jako jedyna para
ze Zbyszkiem Kapuścińskim mieliśmy możliwość i przyjemność
biec w terenie, a nie po asfalcie i zdobyć Turbacz – powiedział
Robert Grajdura. Przepiękne widoki i dość sprzyjająca pogoda,
mimo iż było gorąco, ale sporo ocienionych miejsc, więc nie
doskwierało to aż tak bardzo. Widoki za to wynagradzały wszystko.
Przebiegliśmy nieco ponad osiemnaście kilometrów i jesteśmy
bardzo zadowoleni z dzisiejszego odcinka.
Na ostatni etap podczas porannej zmiany
ruszyli Grzegorz Czyż i Marek Łabuz, którzy mieli do pokonania
ponad dwadzieścia jeden kilometrów. Obaj uczestnicy nie kryli
zadowolenia po przebiegnięciu swojego odcinka od miasta Konina do
Przełęczy Wielkie Drogi.
– Siódmy dzień Sztafety Górskiej
2019 „Grupa Azoty na Szczytach” i trochę więcej asfaltu –
przyznał Marek Łabuz. Do naszej zmiany wyruszyliśmy z miejscowości
Konina, aby przebiec przez miasteczka: Niedźwiedź, Mszana Dolna,
Kasina Wielka i zakończyć swój bieg na Przełęczy Wielkie Drogi.
W sumie przebiegliśmy ponad dwadzieścia jeden kilometrów. Było
szybko i dobrze.
Popołudniowa zmiana swój bój z trasą
rozpoczęła od Przełęczy Wielkie Drogi, z której wystartowali
Dominika Niemiro, Wiesław Kotarski oraz Tadeusz Skalski. Trójka
biegaczy pokonała Przełęcz Jaworzyce, Szczyt Lubomir (904 m
n.p.m.) w Paśmie Lubomira i Łysiny, Łysinę, Kudłacze, aby po
ponad piętnastu kilometrach zameldować się w Porębie i przekazać
zmianę Przemysławowi Rybakowi i Piotrowi Pawlińskiemu.
– Do naszego etapu, wraz z Wiesławem
Kotarskim i Tadeuszem Skalskim, wyruszyliśmy z Przełęczy Wielkie
Drogi i udaliśmy się w stronę najwyższego szczytu Beskidu
Makowskiego – Lubomir. Następnie pobiegliśmy na Kudłacze, aby
zakończyć nasz odcinek w Porębie – powiedziała Dominika Niemiro.
Jeśli chodzi o warunki na trasie, dużą przeszkodą była
temperatura, jednak nasz odcinek w większości wiódł przez tereny
zalesione, więc ciepło aż tak nie przeszkadzało.
Wcześniej wspomniani Przemysław Rybak
i Piotr Pawliński, mieli do pokonania dwadzieścia jeden kilometrów,
po starcie z Poręby, przez Dobczyce do miejscowości Dziekanowice,
gdzie zakończyli swoją drugą popołudniową zmianę.
Na przedostatni odcinek, siódmego dnia
biegu, wyruszyli Czesław Węglarz oraz Radosław Gałamaga, którzy
mieli do przebiegnięcia dwadzieścia dwa kilometry. Po starcie z
Dziekanowic panowie udali się w stronę Wieliczki, aby zakończyć
swój etap w Niepołomicach.
– Nasz etap dzisiejszego dnia
rozpoczęliśmy w Dziekanowicach i po dwudziestu dwóch kilometrach
dobiegliśmy do końca naszego odcinka, czyli miejscowości
Niepołomice – powiedział Czesław Węglarz. Podobnie, jak większość
ekip, nasz etap biegł po asfalcie, choć musieliśmy pokonać sporo
wzniesień. Było ciężko, ponieważ zmęczenie daje o sobie znać,
jednak udało nam się przebiec przez Wieliczkę, co było dużym
plusem. Od startu naszej sztafety bardzo mocno doskwiera nam
temperatura, ale wraz z Radosławem Gałamagą dajemy radę i się
nie poddajemy.
Ostatni etap należał tymczasem do
Tomasza Sikory i Kamila Michonia. Biegacze pokonali w sumie ponad
dwadzieścia jeden kilometrów i zakończyli dzień w miejscowości
Nowe Brzesko.
Podczas siódmego dnia zmagań
uczestnicy Sztafety Górskiej „Grupa Azoty na Szczytach”
pokonali ponad sto pięćdziesiąt cztery kilometry.
Góry
Świętokrzyskie zaliczone. Kierunek Bieszczady
Ósmy dzień
Sztafety Górskiej rozpoczęli Dariusz Saniewski i Mateusz
Apiecionek, którzy wystartowali z miejscowości Nowe Brzesko, aby
udać się w stronę Proszkowic i zakończyć swój odcinek w
Kamieńczycach.
– Rozpoczęliśmy ósmy dzień sztafety
i przywitała nas, jak zwykle, piękna pogoda, czego dowodem była
temperatura, która o szóstej rano wynosiła siedemnaście stopni
Celsjusza. Był to słoneczny dzień bez żadnych niespodzianek –
powiedział Dariusz Saniewski. Jesteśmy dwa dni po Tatrach i
zmęczenie na szczęście już powoli odpuszcza. W dniu dzisiejszym
było czuć już luźniejsze nogi, więc mogliśmy się delikatnie
rozpędzać. Jedynym mankamentem dnia były niestety całe odcinki po
asfalcie, otwartym terenie, gdzie słońce nas dosyć mocno
przypiekało. Po dzisiejszym dniu jesteśmy już bliżej celu, jakim
są Ustrzyki Dolne.
Na drugi odcinek tego dnia wyruszyli
Robert Grajdura i Zbigniew Kapuściński. Uczestnicy przebiegli przez
miejscowość Kazimierza Wielka i skierowali się do Stawiszycy,
gdzie na swoją zmianę czekali już Grzegorz Czyż i Marek Łabuz.
Biegacze na trzeciej zmianie pokonali
niecałe dwadzieścia dwa kilometry, kończąc odcinek w
Busku-Zdroju, a na trasę wybiegli Kazimierz Kamola i Waldemar
Brodacki, którzy pokonali ponad dwadzieścia jeden kilometrów i
zakończyli poranne bieganie w miejscowości Suchowola.
Suchowola, Szczecno, Borków,
Daleszyce, to już miejscowości, przez które wiodła trasa Dominiki
Niemiro i Wiesława Kotarskiego. Pomysłodawca sztafety i jedyna
kobieta w osiemnasto-osobowym składzie, pokonali w sumie dwadzieścia
dwa kilometry.
– Dzisiejszy etap był typowo uliczny,
pagórkowaty i w Górach Świętokrzyskich pokonaliśmy dwadzieścia
kilometrów – powiedział po swoim biegu Wiesław Kotarski.
Doskwierała nam temperatura powietrza, która operowała około
trzydziestego stopnia Celsjusza, jednak oceniamy nasz dzisiejszy etap
jako pozytywny. W dniu jutrzejszym ponownie wybiegniemy na asfalt,
aby wrócić w Beskidy, ale wszyscy w zdrowiu i myślę, że damy
radę dokończyć tę sztafetę i dobiec do Ustrzyk Dolnych.
Na drugą popołudniową zmianę
wyruszyli Przemysław Rybak i Piotr Pawliński, którzy zmienili
Wiesława Kotarskiego i Dominikę Niemiro. Biegacze pokonali ponad
czternaście kilometrów i dobiegli do Świętej Katarzyny.
– Nasz etap rozpoczęliśmy w
Daleszycach, zmieniając Dominikę Niemiro i Wiesława Kotarskiego, a
następnie udaliśmy się do miejscowości Górno, aby zakończyć w
Świętej Katarzynie, po przebiegnięciu ponad czternastu kilometrów
– powiedział Przemysław Rybak. Odcinek wiódł właściwie cały
czas pod górę, ponieważ kierowaliśmy się w stronę Szczytu
Łysica, na którą wbiegali Czesław Węglarz i Radosław Gałamaga.
Było bardzo ciepło, a dodatkowym minusem był nagrzewający się
asfalt, który potęgował uczucie gorąca.
Najciekawszy etap padł łupem Czesława
Węglarza i Radosława Gałamagi, którzy musieli zmierzyć się ze
Szczytem Łysica mierzącym 612 metrów nad poziomem morza. Trzecia
zmiana przebiegła w sumie ponad dwadzieścia kilometrów.
– Etap rozpoczęliśmy w miejscowości
Święta Katarzyna, a następnie udaliśmy się do Świętokrzyskiego
Parku Narodowego i zdobyliśmy najwyższy szczyt Gór
Świętokrzyskich, czyli Łysicę, która mierzy 612 metrów nad
poziomem morza – powiedział Radosław Gałamaga. Po zdobyciu Łysicy
wbiegliśmy na drugi pod względem wysokości wierzchołek – Łysą
Górę, a cały odcinek zakończyliśmy po ponad dwudziestu
kilometrach. Trasa przez Świętokrzyski Park Narodowy przepiękna,
typowy cross i dobra na dwudziestokilometrowy trening.
Dziewiętnasto-kilometrowy etap do
Rakowa pobiegli tymczasem Tomasz Sikora i Kamil Michoń, aby
zakończyć dzień z sumą kilometrów wynoszącą pond sto
sześćdziesiąt.
Z Gór Świętokrzyskich w Beskidy.
Uczestnicy kontynuują walkę i zdobywają kolejne pasma górskie
Ponad trzysta kilometrów musieli
pokonać uczestnicy Sztafety Górskiej 2019 „Grupa Azoty na
Szczytach”, aby zaatakować Łysicę (612 m n.p.m.) w Górach
Świętokrzyskich i powrócić w Beskidy, kontynuując zdobywanie
dwudziestu siedmiu pasm górskich.
Tuż po pokonaniu Tatr, w poniedziałek
zawodnicy wyruszyli w stronę Gór Świętokrzyskich i po pokonaniu
około stu pięćdziesięciu kilometrów zdobyli Łysicę. We wtorek
przed zawodnikami stanęło kolejne wyzwanie, a więc powrót do
województwa małopolskiego drogami asfaltowymi w ciężkich
warunkach atmosferycznych – palącym słońcu oraz wysokiej
temperaturze powietrza, która miejscami przekraczała trzydzieści
pięć stopni.
Poranna zmiana walkę rozpoczęła w
Rakowie, gdzie Robert Grajdura i Zbigniew Kapuściński zmierzyli się
z odcinkiem prawie dwudziestu czterech kilometrów, dobiegając do
miejscowości Kargów.
Czoła trasie i ciężkim warunkom
atmosferycznym stawili następnie Marek Łabuz i Grzegorz Czyż,
którzy przez miejscowość Stopnica udali się do Solca-Zdrój,
przekazując „pałeczkę” Waldemarowi Brodackiemu i
Kazimierzowi Kamoli.
Na ostatnią zmianę wybiegli tym razem
Mateusz Apiecionek i Dariusz Saniewski. Obaj uczestnicy pokonali
ponad dwadzieścia jeden kilometrów z miejscowości Opatowiec, gdzie
swój bieg zakończyła trzecia zmiana, i udali się do Jaksic, gdzie
zakończyła się poranna walka z trasą.
– Dzisiejszy etap miał na celu
przeniesienie się z Gór Świętokrzyskich do Beskidu Wyspowego,
dlatego też całość porannej, jak i popołudniowej zmiany,
biegaliśmy po asfaltowych drogach – powiedział Robert Grajdura.
Cała trasa nie była przeszkodą, czego potwierdzeniem były
niewielkie wzniesienia, natomiast ogromnym problemem był żar lejący
się z nieba. Temperatura momentami dochodziła do trzydziestu pięciu
stopni, dlatego musieliśmy skupić się na dobrym nawodnieniu i
odpowiedniej obsłudze uczestników, aby nie brakowało im wody.
Popołudniowe odcinki rozpoczeli
Wiesław Kotarski i Dominika Niemiro, którzy wystartowali z
miejscowości Jaksice i udali się do Mikluszowic, gdzie czekali już
Przemysław Rybak i Piotr Pawliński, mający do pokonania niecałe
dwadzieścia kilometrów.
Trzecia zmiana przypadła Czesławowi
Węglarzowi i Radosławowi Gałamadze. Para biegaczy pokonała trasę
z miejscowości Nowa Wiśnicz i zakończyła bieg w Nowej Rybie,
przekazując zmianę Tomaszowi Sikorze i Kamilowi Michoniowi, którzy
mieli przed sobą ponad osiemnaście kilometrów.
– Chciałbym podkreślić rolę
wszystkich uczestników sztafety w zdobyciu najwyższego szczytu Gór
Świętokrzyskich – Łysicy – powiedział po ostatniej zmianie Tomasz
Sikora. Pokonaliśmy w sumie ponad trzysta kilometrów drogami
asfaltowymi, aby zdobyć jeden ze szczytów dwudziestu siedmiu pasm
górskich. Mimo iż pogoda nam dopisywała, nie była naszym
sprzymierzeńcem, ponieważ temperatura powietrza wynosiła ponad
trzydzieści stopni. Jeszcze raz chciałbym podkreślić rolę
wszystkich uczestników sztafety, którzy przyczynili się, aby
pokonać te trzysta kilometrów. Dobiegliśmy do Beskidów, humory
dopisują, a w środę Pieniny, część Gorców, Beskid Sądecki, a
następnie Beskidem Niższym w Bieszczady i w piątek planujemy
dobiec do Ustrzyk Dolnych” – dodał Tomasz.
Zawodnicy dziewiątego dnia Sztafety Górskiej 2019 „Grupa Azoty na Szczytach” pokonali prawie sto siedemdziesiąt kilometrów.
Cdn.